Kształtowanie pozytywnych nawyków




Z uwagi na dominujący kult perfekcyjności i wykreowane przez media społecznościowe ideały piękna, bajkowego życia, idealnej porannej rutyny, ciągle czujemy, że to, jak wygląda nasze obecne życie jest niewystarczające. Nie należy jednak popadać w obłęd. Widziane przez nas "życie" influenserów chociażby na instagramie nie jest w 100 % takie, jak zostało przedstawione. Należy pamiętać, że widzimy chwile, momenty, dobry kąt twarzy i ładne tło do zdjęcia. Czy to jednak usprawiedliwia nas, żeby nie podejmować żadnych prób polepszenia naszego życia?

Czy tworzenie postanowień noworocznych, "odponiedziałkowych" albo "odnowomiesiącowych" ma sens? Chcemy być lepsi, zgrabniejsi, mądrzejsi, atrakcyjniejsi. Zatem spisujemy lub tworzymy w głowie listę przedsięwzięć, np. od Nowego roku będę chodzić 5 razy w tygodniu na siłownię. Ilu ludzi faktycznie wytrwa w tym postanowieniu? Czy będzie to co druga osoba? Nie znam dokładnych statystyk, jednak dla własnego komfortu niniejszym postanawiam ich nie zweryfikować. 

Jaki jest zatem cel takich postanowień? W większości zaczynamy ich realizację  bardzo energicznie. Przez tydzień chodzimy 5 dni w tygodniu na siłownię. Tolerujemy te zakwasy. Dodatkowo 20 minut dziennie medytujemy, uczymy się 5 języków obcych jednocześnie, rozciągamy się, by w końcu zrobić upragniony szpagat i to wszystko zagryzamy jarmużem i awokado.  A po tym tygodniu cały nasz zapał, energia i motywacja opada i wracamy do szarej codzienności. Mijają lata, a tak naprawdę nie idziemy do przodu. Można by odnieść wrażenie, że się uwsteczniamy.

Moją inspiracją dla stworzenia dzisiejszego wpisu stał się film Matta D'Awelli, youtubera znanego z niesamowicie dopracowanego materiału filmowego. Jego kontent to minimalizm, samorozwój, jednak przedstawione z bardzo ciekawą dozą niebanalnego humoru. Co właściwie zrobił Matt? Rok temu postanowił stworzyć u siebie 12 nowych nawyków (po jednym na każdy miesiąc), które miały odmienić jego życie, pozwolić na wyjście ze strefy komfortu, rozwinąć. Pamiętam, że podeszłam do tego specyficznie. Niestety należę do tej grupy osób, które choć z większym entuzjazmem niż można by oczekiwać po statystykach, które wybrałam nie sprawdzać, niestety nie potrafią dotrzymać obietnic złożonych samym sobie. Więc skoro odsetek ludzi jest tak ogromy, zatem jak jakiś youtuber ma zamiar wykreować w swoim życiu tak wiele nawyków, śledzić postępy, nagrywać je przez cały rok i nie upaść w wierze co do własnych możliwości? Tymczasem mamy rok późnej. Zrobił to.

Kilka miesięcy temu oglądałam podsumowanie Matta odnoszące się do roku 2019, w którym to kreował cały szereg nowych nawyków. Wdałam się w dyskusję z moją mamą, że ten youtuber podjął faktycznie takie wyzwanie i że jestem pod wrażeniem poziomu samodyscypliny, który potrafił zbudować. Wskazałam  jej też, że Matt ma przeszło 2 miliony subskrybentów. Moja mama jednak podsumowała mój entuzjazm mniej wiecej takimi słowami: "2 miliony inspirujących się, ilu zainspirowanych? Doszliśmy do paradoksu, że ludzie maniakalnie się inspirują życiem innych osób poświęcając na to tyle czasu, że nie starcza go na robienie czegokolwiek ze swoim". Jak zwykle w punkt mamo, chapeu bas.  

Na początku 2020 roku stwierdziłam, że będę tą, która nazwie się dumnie "zainspirowaną".
Postanawiam wtedy być nieoryginalną w dwóch kwestiach. Zaczęłam "działać" po nowym roku, a moim postanowieniem było chodzenie na siłownię. Jednak postanowiłam zrobić to na swoich warunkach i chodzić na siłownię 2 razy w tygodniu zamiast 5. Dlaczego? Z wielu źródeł wynika, że podczas kształtowania nowych nawyków narzucamy sobie coś nierealnego i niedopasowanego do sposobu naszego życia. Efektem jest szybka utrata motywacji wynikająca ze zmęczenia nawet nie samym treningiem, ale procesem. Dodatkowo postanowiłam, nie zmienić w żaden sposób mojej dotychczasowej diety, by nie zalał mnie nagły entuzjastyczny bieg na wyżyny i równie szybki z nich upadek. Ostatecznie - z racji na panującą obecnie kwarantannę - na siłownię zdążyłam pójść zaledwie kilka razy. Przede wszystkim ćwiczyłam w domu.

Na początku 2020 roku dotarłam do etapu w swoim życiu, gdy nie działo to, co dotychczas działało i utraciłam nadzieję na to, że zadziała. Wieloletni stres związany z wymagającymi studiami odbił się w zaburzeniach snu, wypadaniu włosów, utracie pewności siebie. Rok 2019 był da mnie bardzo trudny, m.in. przez przeprowadzkę do innego miasta i rozpoczęcie nowej pracy, pisanie pracy magisterskiej i jej obronę, ale też wiele prywatnych problemów. W 2020 r. planuję również przystąpić do bardzo trudnego egzaminu, który ukształtuje dalej moją karierę. Jednak brakowało mi sił na naukę. Doszłam do wniosku, że konieczne są zmiany, które pozwolą mi kontynuować to, co powinnam robić. A polegały na powrocie do wykonywania czynności, które całkowicie wyeliminowałam ze swojego życia, by móc wrócić na właściwe tory. Los prędzej czy później zadrwi z każdego ;)

Dlaczego wybrałam akurat ćwiczenia, a nie czytanie książek, naukę języków itp.? Czytając parę lat temu książkę "Siła nawyku" Charles'a Duhigga zetknęłam się po raz pierwszy z określeniem "keystone habit". Zagadnienie to szerzej omówię w innym wpisie, jednak głównym założeniem jest stworzenie jednego silnego nawyku w życiu, który będzie miał wpływ na kształtowanie innych pozytywnych nawyków. Paradoksalnie, ten najmniej oryginalny, a za to najbardziej pożądany nawyk, to właśnie aktywność fizyczna.

Zatem czy kreowanie postanowień, a w konsekwencji nawyków, ma sens? Jak najbardziej. Regularne treningi (2-3 razy w tygodniu) to - mogę już śmiało powiedzieć - mój nawyk podtrzymywany i umacniany od początku lutego.

Szybki check: 

1. Ukształtowanie nawyku - done.
2. Cel sylwetkowy - ewentualne ujędrnienie ciała, nabranie siły - widzę sporą poprawę w wyglądzie sylwetki i odczuwam poprawę sprawności fizycznej.
3. Cel, dla którego zdecydowałam się podjęć wyzwanie - naprawienie problemów ze snem - jest lepiej :)
4. Samoakceptacja - zdecydowanie na plus.
5. Wyeliminowanie zniechęcenia do wszystkiego - całkowicie.



Komentarze